IQ. Rozwijaj inteligencję finansową – rozmowa z Hermannem Schererem

Opublikuj

Autor: Tłumaczenie Anna Makowiecka, źródło: Wydawnictwo Gall, 2013-03-22 20:39:18

Hermann Scherer jest mówcą, autorem 42 książek, coachem, a nawet filozofem biznesu. Największy niemiecki dziennik „Süddeutsche Zeitung” pisze o nim, że jest: „Jednym z najlepszych w swoim fachu”. W Polsce ukazała się niedawno jedna z jego najlepszych książek „Dzieci szczęścia”. Z początkiem maja ukaże się kolejna pt. „Myślenie jest głupie”.

Hermann SchererHermann Scherer

Napisał pan ponad trzydzieści książek, ale odnoszę wrażenie, że najnowsza – „Dzieci szczęścia” – jest inna niż poprzednie. Czy rzeczywiście tak jest?

Tak, to najbardziej osobista z moich dotychczasowych książek. Napisanie jej kosztowało mnie sporo odwagi. Przy takiej liczbie różnego rodzaju poradników biznesowych, jaka jest na rynku, chciałem napisać coś zupełnie innego. W ten sposób powstała książka popularno-naukowa. Nigdy dotąd nie pisałem jeszcze do tak szerokiego grona odbiorców. Po przeczytaniu „Dzieci szczęścia” wielu ludzi pozna mnie na nowo. Mam nadzieję, że także siebie samych.

Jak można zostać „dzieckiem szczęścia” poza tym, że po prostu można „mieć szczęście”?

Szczęście, które mam na myśli, nie ma nic wspólnego z przypadkiem. Chodzi tu raczej o stan bycia szczęśliwym. Dziś określa się to jako spełnienie. W tej książce opisuję, jak każdy może sam wypracować sobie owo szczęście. Nie chodzi jednak o planowanie, które zastępuje tylko przypadek pomyłką, bo w życiu często dzieje się inaczej, niż byśmy chcieli. Wierzę, że szczęśliwy może być ten, kto dostrzega w życiu swoje szanse i wykorzystuje je. O to właśnie chodzi: o inteligencję szansy. A życie daje każdemu nieskończenie wiele szans.

Mówi pan o „inteligencji szansy” i o „chwili dla szansy” – tak nazywa się ostatnio pański newsletter. Idąc dalej tym tropem, można by powiedzieć, że jedni znajdują ową chwilę dla szansy, podczas gdy inni są na nią ślepi. Czy świat rzeczywiście jest tak czarno-biały?

Nie, świat jest kolorowy. Między inteligencją wobec pojawiającej się szansy a całkowitą ślepotą na szansę istnieje wiele odcieni. Chodzi mi o to, aby przedstawić bardzo wyraźnie oba bieguny tej skali, aby Czytelnik dostrzegł, że większość z nas odważa się na zbyt mało. Zamykamy oczy na możliwości, które się przed nami pojawiają i postępujemy dalej tak, jak zwykliśmy to robić dotychczas. Zbyt wiele czasu spędzamy w poczekalni i wcale swojego życia nie przeżywamy, choć przecież bardzo tego chcemy. Właściwa droga to ta, którą wskazuje nam serce. Wiemy doskonale, że w naszej ostatniej godzinie będziemy na siebie źli nie z powodu tego, co się nie udało, lecz tego, na co się nie odważyliśmy.

Ile szans otrzymujemy w życiu?

Nieskończenie wiele. Większości z nich jednak nie dostrzegamy. Stojąc przed lasem, nie widzimy drzew. A w dodatku niektóre z tych szans, kiedy dokładniej im się przyjrzymy, okazują się być próbą odwrócenia uwagi. Wcale nie prowadzą dalej, sprowadzają nas z właściwej drogi. Nazywam je „życiowymi ofertami specjalnymi”; są rodzajem promocji. Próbuję dla zasady mówić im „nie”, bo te „życiowe oferty” są zbyt tanie.

Twierdzi pan, że jesteśmy ślepi na szanse. Dlaczego?

Najczęściej dostrzegamy trudności, kryzysy i problemy. Są wszędzie: w naszym miejscu pracy, w różnych momentach naszego dnia, wśród naszych klientów. Za ich sprawą jeszcze więcej czasu spędzamy w „przedpokojach” jakiegoś przedsięwzięcia, narzekając na wszystko. A przecież każdy problem to szansa w przebraniu. Problem to okazja w ubraniu roboczym. Naszymi szansami są właśnie problemy. Świat jest pełen problemów i przez to pełen szans. Gdyby nie było problemów, nie mielibyśmy co robić. Gdyby wszystkie produkty można było sprzedać tak po prostu, po co istnieliby przedstawiciele handlowi? Im większy problem, tym większa satysfakcja z jego rozwiązania. A im większa satysfakcja z rozwiązania, tym większą tworzy się wartość. Im wyższe kompetencje w rozwiązywaniu problemów, tym większe udział w rynku i marża. Kto wyraźnie lepiej rozwiązuje centralne problemy rynkowe, ten uruchamia swoisty „cykl cybernetyczny”, dzięki któremu nie jest nawet w stanie przeszkodzić własnemu sukcesowi! Nigdzie nie dorastamy lepiej niż w ogrodzie naszych problemów. Wszystkim życzę więc problemów, w efekcie których się prawie – ale tylko prawie ­– uduszą. Jeśli chcemy odkryć szansę, nie wolno nam koncentrować się na szansach. Powinniśmy skoncentrować się na problemach.

reklamareklama

Jak mamy się na nich koncentrować?

Jakość naszego życia zależy od tego, z jakiej jakości problemami potrafimy się uporać. Przez całe życie decydujemy, jak dalece chcemy się rozwijać, jak wysoko chcemy wchodzić po tych schodach. Im wyżej wejdziemy, tym lepszy widok. Dopiero dzięki próbowaniu niemożliwego powstało możliwe. Naszym problemem jest to, iż wierzymy, że nasz problem jest naszym problemem.

Świat jest pełen problemów i dlatego pełen szans.

Problem w tym, że wielu z nas wierzy, iż po rozwiązaniu problemu będziemy szczęśliwi. A to nieprawda, bo potem pojawi się następny problem. Problem właśnie w tym, że wierzycie, iż wolno Wam będzie nie mieć w życiu problemów. Życie byłoby wtedy przecież śmiertelnie nudne. Ludzie, którzy nie mają problemów, leżą na cmentarzu. Największy problem Niemców (ten problem dotyczy również Polaków - przyp. red.) to właśnie pragnienie braku problemów. Problemy są lekcjami, zadaniami, wydarzeniami, sytuacjami – kiedy je rozwiązujecie, podnosicie jakość swojego życia. Nie jesteście sami ze swoimi problemami i Wy sami też nie jesteście problemem.

Co robią źle ci, którzy są ślepi na swoje szanse?

Większość ludzi nie potrafi tak naprawdę liczyć. Oceniają oni całkowicie błędnie faktyczny stan rzeczy, który łatwo wyliczyć na poziomie matematyki ze szkoły podstawowej. Czasami mandat jest tańszy niż opłata parkingowa. Czasami dobrym interesem okazuje się zakup wszystkich losów tomboli – aby potem sprzedać zagwarantowany w ten sposób zysk. Obliczanie procentów i proporcji matematycznych to kolejne czarne dziury w codziennym życiu tych, którzy pozwalają, aby ich szanse ginęły gdzieś we mgle. Większość ludzi nie ma też wyczucia czasu. Przeceniają oni, co mogą osiągnąć po upływie dnia, tygodnia czy też roku, a nie doceniają tego, co mogliby stworzyć za dziesięć lub dwadzieścia lat. I wreszcie, wielu ludzi nie odróżnia kosztów od inwestycji, przez co oszczędzają nie tam, gdzie trzeba.

Brzmi to tak, jak gdyby „dzieci szczęścia” bez trudu zdobywały świat. Co robi jednak „dziecko szczęścia”, kiedy natknie się na problemy?

Cieszy się. Powtórzmy jeszcze raz: problemy są szansą w przebraniu. Im większy problem, tym większa szansa, która się za nim kryje. Kto zobaczy, jak ludzie wzrastają, ten nie będzie szczędził im problemów. Wiedzą o tym dobrzy szefowie i mentorzy. Kto w drodze do celu napotyka problemy, ten powinien dopasowywać do nich swoją strategię. Problemy zmuszają do szukania nowych dróg, a właśnie znajdując owo „nowe” człowiek wzrasta. Nieznany teren sprawia, że staje się dorosły. Cel, do którego dąży, powinien sprawić, że będzie również niewzruszony. Wzór „na niepowodzenia”, którego się jednak nauczyliśmy mówi, że przy problemach należy obniżyć wymagania i zachować nieskuteczną strategię działania. W efekcie większość z nas to ludzie zadowoleni, ale bez sukcesów.

Czy za mało się nad tym zastanawiamy?

Nie, dłuższe rozmyślanie przeważnie nie prowadzi do lepszych wyników, jedynie do późniejszych. Perfekcjonizm to wyuczona iluzja. Tak naprawdę perfekcjoniści mają nędzne wyniki, bo na wszystko potrzebują zbyt wiele czasu, a osiągnięcie to przecież wynik uzyskany we właściwym czasie. Dlatego chętnie wymagam od moich współpracowników, by osiągali złe wyniki w możliwie krótkim czasie. W ten sposób zmuszam ich do tego, co przychodzi im najtrudniej: do rozpoczynania. W poprawianiu są oni za to wprost mistrzami świata. Nasze kompetencje, jeśli chodzi o poprawianie, graniczą niemal z genialnością. Nasze kompetencje, jeśli chodzi o tworzenie, są fatalne.

Obstaje pan przy tym, że nie umiemy odkryć własnych szans?

Tak, w przeważającej większości tak – bo się tego w ogóle nie uczymy. Zawodzi tutaj – i nie tylko tutaj – nasz system edukacji. Ciągle czytamy doniesienia o tym, jak wielu Niemców żyje w biedzie. Wcale nie chcę zaprzeczać, że istnieją tragiczne okoliczności życiowe, czy też, że los tych ludzi może być ekstremalnie trudny, ale zawsze zadaję sobie pytanie, czy rzeczywiście nic się nie da zrobić? Nie do końca jest dla mnie jasne, skąd bierze się wiara tych ludzi w to, że nic więcej zrobić nie można. Co powoduje, że wolą siedzieć na zasiłku dla bezrobotnych, wprost zastygać w stanie frustracji i nudy, zamiast wziąć życie we własne ręce? Jaki gen jest za to odpowiedzialny, że my, ludzie, mamy jakiś rodzaj wewnętrznego hamulca ręcznego?

Ciągle podziwiam tego młodego człowieka z IKEI. Oferuje bardzo uprzejmie wychodzącym ze sklepu ludziom pomoc przy przenoszeniu i pakowaniu. Jego wyposażenie stanowią różne materiały do pakowania, sznurki i nóż. Z pomocą tych kilku drobiazgów pomaga ludziom, którzy znowu kupili więcej, niż są w stanie sami unieść, przymocować zakup do ich samochodu. Właściwie ten chłopak jest żebrakiem. Nie do końca jednak, bo on nigdy nie prosi o zapłatę. Pojawia się jako szarmancki młody człowiek, zawsze w dobrym humorze, zawsze gotów do pomocy. Uśmiechnąłby się także wtedy, gdyby nie dostał napiwku. Dostaje jednak zawsze i to wcale niemały. Obserwowałem go i oceniam, że jego stawka godzinowa jest wyższa niż niejednego pracownika IKEI. Problemy zamienił w szanse.

Musimy więc zmienić nasz światopogląd, jeśli chodzi o problemy?

Tak, najbardziej niebezpieczny światopogląd mają ludzie, którzy po prostu nie przyjrzeli się temu światu.

Niewielu ludzi prowadzi takie życie, jakie chcieliby prowadzić.

Nie każdy może być przecież człowiekiem sukcesu. Gdyby wszyscy żyli tak, jak pan proponuje, nikt nie podjąłby się wykonania pracy, która musi być wykonana. Innymi słowy: wodzowie bez Indian nie mogą istnieć. Czy pana postawa nie jest trochę egoistyczna?

Człowiekiem o nastawieniu prospołecznym może być tylko ten, kto przedtem był trochę egoistą, bo tylko ten, kto coś ma, może coś dać. Ważne jednak, aby przy realizacji własnej drogi życiowej nikomu nie szkodzić. Kto chce dzisiaj żyć na koszt innych? Rozpychanie się łokciami nie jest już sposobem na życie. To już nie działa, w każdym razie nie na dłuższą metę. Ale to racja – ciągle niewielu ludzi podąża w życiu drogą, którą podpowiada im serce. Większość żyje w poczuciu uzależnienia. Gdyby tak nie było, załamałoby się wiele systemów. Nasze społeczeństwo bazuje na samooszustwie. System oświaty, zwłaszcza szkoła, to tylko jeden z przykładów. Zostawianie na drugi rok czy wykluczenie ze szkoły tak samo nie zaszkodzi późniejszemu milionerowi, jak też nic mu nie da ukończenie jej z dobrymi ocenami. Chociaż wszyscy dalej wierzą, że jest inaczej. Ważne jest co innego, choć to, co mówię, nie jest poprawne politycznie. Większość ludzi nie prowadzi życia, jakie chciałoby prowadzić. O wiele ważniejsze niż matura, świadectwo albo dyplom jest życie zgodne z własnym sercem, nie z planem nauczania. Życie z własnym celem – a nie promocja do następnej klasy. I życie z silną wolą, zamiast z wzorowym zachowaniem na świadectwie. Największym przeciwnikiem jest jednak nasza mała wiara w siebie.

Czy pan jest „dzieckiem szczęścia”?

Czasami na to wygląda. Czasem jednak martwię się, że w przegapianiu własnego życia jestem równie dobry – czy raczej kiepski – jak inni. W przebłyskach świadomości widzę, że mam cechę „dzieci szczęścia” – niezadowolenie. Nie znam chyba bardziej niezadowolonego człowieka niż ja sam. Zasadniczo zakładam, że stan obecny to najgorszy stan, jaki w ogóle można sobie wyobrazić.

Jest pan niezadowolony – a więc nieszczęśliwy?

Tego nie powiedziałem. Przekonanie o tym, że szczęście ma wynikać z zadowolenia albo, że jedno i drugie jest równoznaczne, uważam za powszechną pomyłkę. Zadowolenie jest największym przeciwnikiem szansy. Sprawia, że jesteśmy sceptyczni wobec tego, co nowe i demonstracyjnie optymistyczni wobec argumentów za zachowaniem status quo. Oto przeciwieństwo otwarcia i wolności. Trzymamy się mocno tego, co mamy. Szczęście osiąga jednak ten, kto uwalnia się od paraliżującego balastu.

Opowiada się pan za bardzo szeroko rozumianym pozbywaniem się wszystkiego. Najpierw rzeczy, potem zamiarów, których i tak nie możemy urzeczywistnić, a wreszcie także ludzi. To bardzo mocne i surowe. Czy tak musi być? Czy rzeczywiście żyje pan tak spartańsko, jak to opisuje?

W ogóle nie żyję spartańsko. W każdym razie, nie chodzi mi o rezygnację z czegoś czy też o ascezę. Żyję dobrze i nie szczędzę pieniędzy, aby cieszyć się pięknym i dobrym życiem. Jeżdżę pięknym samochodem, często jestem w moim ulubionym mieście – Nowym Jorku – i nie nocuję w tanich noclegowniach. Za bardzo się cenię. Rzeczywiście jednak właściwie nie mam rzeczy. W to prawie nikt nie wierzy, ale to prawda. W głowie mam tylko kilka spraw z listy „do zrobienia” i w zasadzie wszystko załatwiam natychmiast. Opuszczanie ludzi jest dla mnie bolesną okolicznością, ale ćwiczę się w tym, jeśli jest to konieczne.

Dlaczego opuszczanie, pozbywanie się ma być konieczne?

Ponieważ rzeczy, zamiary i ludzie powstrzymują nas przed tym, aby robić to, co chcielibyśmy robić z całego serca. Każdy dzień, który minął, jest bezpowrotnie stracony. Nie mamy kilku żyć, nie możemy przejść do następnego poziomu, kiedy nasze pierwsze życie się zakończy.

Codziennie umieramy. Codziennie kończy się mały kawałeczek naszego życia, który nazywamy dniem. Jeśli nie wykorzystam każdej minuty, aby małymi krokami zbliżyć się do swojej wizji, to codziennie marnuję moje życie. Życie jest przed śmiercią. Muszę być zatem konsekwentny. Nawet, jeśli to sprawia ból.

Przytacza pan w swojej książce wiele anegdot z własnego życia. Czy chce pan być wzorem?

Nie chodzi o to, czy chcę być wzorem, czy nie. W trakcie powstawania tej książki musiałem skonfrontować się z tym, że w pewnych dziedzinach przynajmniej niektórym ludziom chciałbym przekazać pewne impulsy. W obliczu faktu, że poprowadziłem ponad dwa tysiące seminariów oraz wykładów, a także wobec mojego szczególnego sposobu życia, który opisuję w książce – to chyba nic dziwnego. Musiałem nauczyć się do tego przyznawać, inaczej nie mógłbym napisać tej książki. Pociąga to jednak za sobą ogromną odpowiedzialność: jestem zmuszony być szczery i autentyczny, nikomu nie mogę niczego wmawiać. W tym sensie moja książka jest całkowicie szczera. Moje osobiste przekonania i historie mają stanowić inspirację i zachętę dla innych ludzi. Uczyniłoby mnie to szczęśliwym – choć nie bardziej zadowolonym.

Łamanie zasad to ważna cecha „dzieci szczęścia”?

Tak, opowiadam się za tym, aby łamać zasady, a szczególnie te, które zostały wymyślone przez innych. Chodzi o to, aby wiele rzeczy kwestionować. W czasie jednego z moich „dni kwestionowania wszystkiego” stałem na dworcu i chciałem za 19 euro jechać taksówką do domu, ale ponieważ w tym dniu chciałem świadomie wszystko kwestionować, to oczywiście nie dało się tego zrobić. Na piechotę jednak też nie chciałem iść. Podszedłem więc do kuriera z pizzą, zamówiłem pizzę, małą sałatkę i pół butelki wina. Kurier oświadczył: „To kosztuje 18 euro, dokąd mamy dostarczyć?” Odparłem: „Jeśli pan chce, pokażę panu drogę”.

Hermanna Scherera już niedługo będzie można poznać osobiście. Podczas jego wizyty w Polsce zaplanowano dwa wystąpienia: 15 maja 2013 roku w Warszawie, w Pałacu Lubomirskich – siedzibie Business Centre Club o godzinie 18:00 oraz 16 maja 2013 roku w Katowicach, w hotelu Qubus o godzinie 18:00. Rezerwacji można dokonać telefonicznie lub e-mailowo. Dla 50 pierwszych osób, które opłacą rezerwację przewidziana jest nagroda w postaci książki „Dzieci szczęścia” o wartości 45 zł. Kontakt oraz więcej informacji tutaj: www.hermannscherer.pl

Edycja komentarza

Traktuj zaznaczony tekst jako obrazek | link | pogrubienie | kursywa

Nowy Komentarz

Aby dodać komentarz zaloguj się !